Wykładowczyni i ekspertka Uniwersytetu WSB Merito w Toruniu dr Magdalena Nowak-Paralusz odnosi się do obecnej sytuacji politycznej.
Zapowiedzi rozliczeń poprzedniej władzy, od CPK po zarzuty wobec Zbigniewa Ziobry, dzielą opinię publiczną, bo dotykają emocjonalnego rdzenia nie tylko polityki, ale życia społecznego w ogóle: potrzeby sprawiedliwości i lęku przed zemstą. To dwa bieguny tej samej psychologicznej reakcji: pragnienia przywrócenia ładu i obawy przed jego naruszeniem. Dla jednych niezbędny proces oczyszczenia państwa, dla drugich spektakl zemsty w nowym kostiumie moralności.
Gdy rozliczenie przybiera formę instytucjonalnego audytu, to buduje zaufanie. Gdy zamienia się w rewanż, staje się widowiskiem, które wzmacnia plemienny podział i podsyca resentyment. W ich oczach nowa władza nie wymierza sprawiedliwości, lecz przejmuje pałeczkę w grze o dominację symboliczno-moralną. A każda taka próba odczytywana jest w logice polaryzacji: „naszych” się broni, „ich” się oskarża.
Rozliczenia to nie tylko kwestia prawa, ale też emocji, władza, która je zapowiada, gra na tonie moralnej odnowy. Jednak moralność w polityce ma dwie twarze: legitymizującą i mobilizującą. Część wyborców potrzebuje aktu symbolicznego oczyszczenia, by uwierzyć w nowy porządek, ale druga część, widząc w tym wymierzenie ciosu swoim, odbiera to jako zamach na własną tożsamość polityczną. Jak pisał Weber: każda władza moralizująca musi zmierzyć się z pytaniem o swoje własne prawo do sądu. Stąd nieufność części obywateli: sprawiedliwość w rękach polityków zawsze pachnie instrumentem, nie instytucją. Gdy fakty przeczą przekonaniom, to nie przekonania ustępują, lecz fakty zostają zakwestionowane.
Reakcje obronne wobec rozliczeń mają źródło w mechanizmach tożsamości grupowej. Ludzie bronią nie faktów, lecz poczucia przynależności. Gdy oskarżany polityk był symbolem naszej strony, jego potknięcie uruchamia dysonans poznawczy: skoro wierzyliśmy w jego rację, a teraz słyszymy o zarzutach, łatwiej nam zakwestionować zarzuty niż własną wiarę. To tłumaczy, dlaczego część społeczeństwa reaguje gniewem, a nie refleksją. W tle działa również efekt aureoli – wcześniejsze osiągnięcia lub silna tożsamość partyjna rozmywają ocenę moralną jednostki. Cisza – jak pisała Noelle-Neumann – nie jest neutralna; tworzy spiralę milczenia, która konserwuje podział.
Sama narracja o „rozliczaniu winnych” bywa podawana w dwóch ramach: moralnej (przywracamy prawo i porządek) oraz emocjonalnej (oni muszą zapłacić). Pierwsza apeluje do sprawiedliwości, druga – do odwetu. Dla odbiorców różnica jest subtelna, lecz kluczowa. W języku polityki ton decyduje o interpretacji. Jeśli przekaz staje się agresywny, odbiorcy przestają widzieć w nim naprawę, a zaczynają dostrzegać vendettę. W efekcie spada zaufanie do instytucji, a wzrasta przekonanie, że polityka to niekończący się teatr zemsty. Wszystko zależy od języka – czy mówimy o faktach, czy o winnych. Dwie narracje, ten sam fakt.
Z punktu widzenia komunikacji politycznej, rząd ma rację tylko wtedy, gdy mówi językiem dowodów, nie emocji, bo w demokracji emocje mobilizują, ale to fakty legitymizują. W polskiej polityce emocje lojalności są silniejsze niż wiara w instytucje. Rozliczenie polityczne to w istocie egzystencjalny test, nie tylko dla elit, ale dla ich wyborców. Uderza w poczucie sensu wcześniejszych wyborów, w obraz siebie jako rozsądnego obywatela. A nikt nie lubi czuć, że dał się oszukać. Dlatego łatwiej uwierzyć, że to polowanie, niż że zaufanie zostało nadużyte. Gdy polityczne oczyszczanie przypomina pokaz siły, a nie proces instytucjonalny, społeczeństwo nie czuje katharsis, lecz déjà vu. W państwie prawa sprawiedliwość powinna być cicha, nie widowiskowa – precyzyjna jak chirurg, a nie kreatywna i subiektywna jak reżyser.


